+48 606 283 414 larafal@interia.pl

Czasami trzeba być tym złym! Moim celem na dziś, było dotarcie do Astany. Głównym motywem był powrót siostry. Z tym wydarzeniem związały się jeszcze dwa inne powody: świecenia kapłańskie benedyktyna i oddanie samochodu do remontu. Późnym wieczorem dnia poprzedniego dwóch księży sygnalizowało, że nocują w samochodzie z powodu silnego buranu. Zajechali do nas w drodze do Astany. Mieli nadzieję, że dojadą przed zmrokiem! Przez telefon radzili, żebyśmy przemyśleli swoje zamiary. Obudziłem się z tą myślą. Tuż przed wyjściem na Eucharystię, otrzymałem telefon od parafianki z Kokszetau. Prosiła, żebym użyczył im busa. Okazało się, że wyjechali wcześnie rano na święcenia. Grono liczyło 12 osób. Sprzeciwiłem się! Miałem na względzie warunki pogodowe i nienajlepszy stan samochodu. Wyszło, że nie chcę pomóc. Trochę mnie to gryzło. Poczytałem to sobie za brak miłości z mojej strony, zobojętnienie. Prosiłem podczas Eucharystii o miłość, która kocha innych! Ostatecznie wzięliśmy dwie osoby. Próbowałem potem tłumaczyć swoją decyzję, ale we wnętrzu nie miałem przekonania, co do słuszności swoich wyjaśnień. Pewność decyzji pojawiła się podczas drogi. Kiedy za miastem znalazłem się na oblodzonej trasie przy nikłej widoczności wiedziałem, że dobrze było się narazić. Zbuntowana natura wywołała we mnie strach i napięcie. Dałem sobie dziesięć kilometrów. Jeśli sytuacja nie ulegnie zmianie, to wracamy. Z perspektywy całej drogi okazało się, że wiatrzysko zadomowiło się na sporej przestrzeni wokół naszego miasta. Potem było lepiej. W moim wnętrzu rozgościł się stan zawierzenia. Było to dzieło podjętej modlitwy! Nastąpiła we mnie jakaś przedziwna przemiana. Z początku drogi koncentrowałem swoją uwagę wyłącznie na własnych motywacjach. Potem nastąpił zwrot ku Bogu. Wraz z gestem oddania przyszła pewność, co do działań. Miałem uczucie, że to nie ja prowadzę samochód.