Liczyłem na to, że poranna Eucharystia przyciągnie kilka osób. Oprócz mnie i sióstr nie było nikogo więcej. Popołudnie spędziłem w Kokszetau.
Zakupiłem materiał na poddasze. Od dzisiaj własnymi siłami spróbujemy zakończyć to dzieło. Wiem, że będzie nas to kosztować sporo wysiłku i pracy. Jesteśmy jednak pełni optymizmu. Odwiedziłem również Wspólnotę Błogosławieństw. Nie pamiętam, kiedy ostatnio siedziałem z nimi. Cały czas biega się za czymś, co wymusza rezygnację ze spotkań. Właściwie rezygnuje się z tego, co bardzo ważne i cenne. Mam nadzieję, że nie zdziczeję przez ten stan rzeczy. Znam osoby, które skazane na pojedynkę czy zawalone robotą tracą zdolności życia we wspólnocie. Tą stratę spowodowała sytuacja, która stała się normą. Taki stan rzeczy wywraca tę zdolność do góry nogami. Człowiek z natury przeznaczony jest do życia we wspólnocie, ale ta forma życia wymaga wysiłku, zmagania, pokonywania siebie. Zanik życia wspólnotowego osłabia w kimś takim wolę walki, pracy nad sobą.