+48 606 283 414 larafal@interia.pl

Nie spodziewałem się, że trasa będzie tak długa. Odległości pomiędzy filiami były gigantyczne. Najpierw odwiedziliśmy parafię w Nicolsku. Przyjechaliśmy na czas. Okazało się jednak, że drzwi kaplicy są zamknięte i nikt nie przyszedł. To klasyczny przykład pokazujący mentalność Wschodu. Nic nie rozpoczyna się punktualnie. Na wszystko jest czas. Po godzince była już pełna kaplica i mogliśmy rozpocząć Eucharystię. Przyszła spora grupa dzieci. Dyrektor zwolnił ich z lekcji. Wszystkie otrzymały od nas skromne prezenty. Po Mszy zaproszono nas na posiłek. Charakterystyczną cechą dań na wiosce jest swojskość. Nawet chleb mieli własnej roboty. To bardzo koresponduje z kuchnią w rodzinnych stronach. Na stole przeważały danie polskie i ukraińskie. Po raz pierwszy miałem okazję spróbować kutii, którą tak bardzo zachwalali w seminarium bracia z Ukrainy. Było w zapasie sporo czasu, żeby dojechać do następnego punktu. Tuż przed drugą filią powiedziano nam, że drogi nie ma i trzeba jechać okrężnie. Jak się potem okazało, zostaliśmy wprowadzeni w błąd. Przyjechaliśmy godzinę później niż planowano. W Eucharystii udział wzięła w zasadzie jedna rodzina. Od siostry i proboszcza dowiedziałem się, że tam zawsze była garstka. Jak zwykle, również i ta wspólnota okazała się bardzo gościnna. Do domu wróciliśmy późną nocą. Większość czasu spędziliśmy w samochodzie. Starałem się podarowany czas odpowiednio zagospodarować. Zwyczajem stał się wymiar modlitewny z myślą o wspólnotach, które odwiedzamy w danym dniu. Z rekolekcji kapłańskich utrwaliła się refleksja, że modlitwa powinna wyprzedzać działanie. W drodze nie zabrakło lektury i nauki, a także refleksji. Zastanawiałem się nad świadomością bycia kochanym, a właściwie nad tym, jakie czynniki są niezbędne dla jej zachowania. Przede wszystkim świadomość grzeszności! W człowieku jest ukryta tendencja, aby siebie usprawiedliwiać, gorzej, aby polegać na sobie, przypisywać sobie życiowe sukcesy. Często też kończymy spowiedź słowami: „nie chcę już grzeszyć”. Pragnienie to jest odbiciem miłość do końca. Natura ludzka jest jednak na wskroś słaba. Tylko przy udziale łaski staje się mocna, scalona, szczęśliwa, kochana. Tak sobie myślę, że świadomość swej natury, temperamentu i zgoda na siebie, może być największym cierpieniem dla tego, kto czuje się kochany. Cierpię z powodu swoich grzechów, a bardziej z powodu słabej natury, tak bardzo skłonnej do grzeszenia. Cóż ja mogę Bogu dać z samego siebie? Pięknie jest złożyć swoje mocne strony, a jeszcze piękniej słabości, zranienia, niedoskonałości. Czy w przyjaźni jest coś piękniejszego od wzajemnej znajomości czarnych kart swojego życia z równoczesną świadomością bycia kochanym przez drugą stronę? Tak też jest w przyjaźni z Bogiem! On wie, zna mnie na wylot i pomimo grzechów kocha, bo jestem. Kocha tylko dlatego, że jestem. Człowiek w ogromie tej miłości tak bardzo się gubi, że próbuje siebie oszukać, odrzeć z grzeszności, wyzbyć się jej. To jest owoc doświadczania miłości, ale on jeszcze nie koresponduje z prawdą o sobie. Droga do poznanie siebie staje się grzeszna, niebezpieczna, przeciwna miłości wówczas, kiedy człowiek w poznawaniu prawdy o sobie popada w rozpacz, zwątpienie, zamknięcie. Są to decydujące momenty dla wiary i własnego człowieczeństwa. Czarne noce wiary nie omijają nikogo. Zadaniem do odrobienia w tej materii pozostaje oswojenie się z sobą, zgoda na siebie. Po takich przejściach człowiek nigdy nie będzie w stanie stać przed Bogiem o własnych siłach, możliwościach. Jeśli będzie stać, to tylko dzięki właściwościom Bożej miłości.