Stara legenda opowiada, że ptaki pierwszego dnia po stworzeniu zapragnęły mieć przyjaciół. Słyszały już o stworzeniu ryb, poszły więc nad jezioro, ale żadnej ryby nie zauważyły. Stały zatem zmartwione nad brzegiem, a wiatr rozwiewał ich piękne pióra, one zaś dreptały w miejscu. Zawiedzione były także swoim wyglądem. „Po co nam te śmieszne dodatki przyczepione do pleców?” – pytały. Wtedy to Bóg stworzył „różne rodzaje dzikich zwierząt, bydło i wszelkie zwierzątka naziemne”. Zwierzęta z radości zaczęły skakać i biegać. Ptaki były bardzo niezadowolone i miały pretensje do Pana Boga, że innym dał po cztery nogi, a im dostały się tylko dwie. Ogarnęła je zazdrość. Zazdrościły zwierzętom wszystkiego: nóg, radości, wyglądu. Miały za złe, że swoimi śmiesznie sterczącymi na wietrze piórami tak bardzo różnią się od innych zwierząt. Wtem powiał jeszcze silniejszy wiatr. Najmniejszy z ptaków stracił równowagę. Rozpaczliwym gestem rozłożył skrzydła i nagle poczuł, że unosi się w powietrze. „Cud, cud” – zaczęły wołać pozostałe ptaki i jeden po drugim, naśladując go, rozpostarły skrzydła i za chwilę wszystkie uniosły się w przestworza…
„To byłby cud – mówi proboszcz – gdyby wszyscy moi parafianie rozpostarli skrzydła”. „To graniczyłoby z cudem, gdyby on przestał pić”. „To cud, że ona jeszcze od niego nie odeszła”… A jednak cud staje się rzeczywistością! Pozostaje wtedy tylko chwalić Boga i nieść nadzieję innym – jak trędowaty z Ewangelii, który „zaczął wiele opowiadać i rozgłaszać to, co zaszło”.
Jestem szczęśliwym człowiekiem. Każdego dnia budzę się z myślą: „Dzięki Ci Boże za kolejny podarowany dzień”, „Życie jest cudowne”. Nie ma we mnie trądu apatii, lęku, braku nadziei, narzekania, zazdrości. Kościół wskazał mi drogę do Jezusa. To On leczy, oczyszcza, podnosi mnie na duchu w codziennej Eucharystii, ale także przy okazji innych spotkań. To On tchnie swego Ducha, abym nabrał sił, rozpostarł skrzydła i żył jak dziecko Boże.