+48 606 283 414 larafal@interia.pl

Samotność jest okazją, aby dopaść siebie. Napięty harmonogram dnia stwarza niebezpieczeństwo ciągłej ucieczki od siebie samego. Nic bardziej strasznego! Jeśli nie posiedzę przy sobie każdego dnia, to po dłuższym czasie może się okazać, że bycie z sobą jest nie do wytrzymania. Najgorsze są nieodrobione, zapomniane lekcje. Wielu ludzi nie myśli o sobie w imię służby dla innych. Najszlachetniejszą intencją można wzbudzić podziw wokół siebie, ale można też zatracić siebie, swoją tożsamość. Zwłaszcza osoby poświęcające się dla innych, nie mogą zapomnieć o sobie. Jeśli tak się zdarzy, to ich praca nie będzie ku pożytkowi powierzonych im osób, ale na ich szkodę. Systematyczne odrabianie lekcji nie należy do przyjemności. Na bycie szczęśliwym i spełnionym trzeba się jednak umieć zdecydować. Święta są czasem podniosłem, intensywnym, w sposób spontaniczny angażującym do końca. Poświątecznie bywa bardziej refleksyjnie. Człowiek zaczyna analizować, liczyć zwrotne smsy z życzeniami. Rzadko kończy się bez cierpienia. Nieangażujący się w miłość, niczego nigdy nie traci. Kto nie kocha jako pierwszy, nie ponosi żadnej straty. Tu mowa jedynie o pijanych Bożą miłością, o idących na całość! Po takich świętach trzeba na spokojnie usiąść przed Panem Jezusem i pozwolić Mu przeprowadzić operację na otwartym sercu. Miałem tą okazją odrobić dzisiaj dwie takie lekcje. Pierwsza była związana ze sekretem wolności (7 listopada 2006). Z wielką uwagą czytałem to rozważanie, żeby przywrócić miłości równowagę w postaci wolności. Chyba najtrudniejsza do przyjęcia jest prawda: „Jeśli kogoś kochasz, pozwól mu być wolnym. Jeśli on wraca do ciebie, jest twój, jeśli nie, on nigdy nie był twój”. Oswajanie się z tą prawdą jest cierpieniem, ciągłą powtórką, lekcją do odrobienia. Taka moja natura! Druga lekcja wynikała wprost z Ewangelii. Jan przedstawił się, że nie jest Chrystusem. Przez to wyznanie odarł się z chwały, przypisywania sobie, osobistych sukcesów. To tak łatwo powiedzieć: „Ja nie jestem Chrystusem”, ale swoje trzeba przeżyć, wycierpieć, wypłakać. Droga do odstąpienia swojego życia, rezygnacji z siebie, jest drogą usłaną kolcami, rozciągającą się w czasie i obejmującą różne szerokości geograficzne. Jedynie Bóg wie, ile trzeba się wycierpieć. Po tak przebytej drodze zostaje pewność istnienia miłości, która daje się do końca i jest nieuchwytna, niedostępna, niewyrażalna przy pomocy ludzkich słów. Jeśli na tej drodze cierpisz, On JEST; jeśli grzeszysz, On JEST. Uświadomienie sobie najtrudniejszych i najbardziej stromych odcinków własnej drogi i zobaczenie Jego przy sobie, prowadzi do takiej ekstazy, że trudno odróżnić, co moje, a co Boże. BÓG – oto imię miłości, która daje się do końca!