+48 606 283 414 larafal@interia.pl

Pamiętam słowa jednego z kapłanów. Mówił, że dla duchownych to normalna potrzeba, żeby od czasu do czasu zobaczyć pełny kościół, doświadczyć żywej wspólnoty. Zdanie to przyświecało posłudze w Oziornoe. Było to niesamowite, piękne przeżycie. Odskok pastoralny. Nie przeszkadzał mi napięty plan. Jeździliśmy od wioski do wioski. Wyjeżdżaliśmy rano, wracaliśmy wieczorem. Przedzieraliśmy się przez zaśnieżony step. Gdyby nie napęd na cztery koła, pewnie nie byłoby mowy o dotarciu do wspólnot. Wszędzie czekali ludzie. W niektórych wioskach spotkałem ogromne wspólnoty. Prawie tak samo wielkie, jak nasza parafia. Uczestniczą w Eucharystii raz w miesiącu. Byłem pod wrażeniem ich śpiewu. Ostatnio słyszałem taki podczas piekarskich pielgrzymek. Co najważniejsze – dominowały głosy dziecięce. Układ w kaplicy dawał do myślenia. Z przodu: po lewej – grupa 20 dzieciaków, po prawej – 15 studentów; z tyłu: po lewej – dwa chłopy; po prawej – babuszki. Porządek jak w rodzinnych stronach! Spotkałem się z wielkim szacunkiem dla sakramentu kapłaństwa. Kiedy wszedłem do kaplicy, ustały śpiewy i wszyscy wstali. W indywidualnych rozmowach całowali po rękach. Na każdym kroku wyrażali wdzięczność za obecność. Do tej pory czytałem o tym w książkach. Nie wzbraniałem się przed tymi gestami, ale przyjmowałem z wielką pokorą. Nie należały się mnie, ale kapłaństwu, które zostało mi podarowane. Wschód przechowuje w sobie esencję pięknego człowieczeństwa. To prawda, że trzeba się najeździć, by być tego świadkiem. Na wdzięczność odpowiadałem wdzięcznością. Mówiłem, że dla mnie jest zaszczytem być i służyć. Przez ostatni miesiąc koncentrowałem się na remontach. Zajęcia, które nie wypływają z sakramentu, wyjaławiają glebę. Nie ubyło mi przez nich tożsamości, ale pozbawiły przeżyć. Inaczej się przeżywa kapłaństwo pośród zajęć, które wynikają z pasji, jak duszpasterstwo, posługa sakramentalna, a inaczej te, które wynikają z potrzeb. Żeby te drugie stały się pasją, potrzeba bólów rodzenia. Tego typu rodzenia, które towarzyszy ojcostwu. Czas posługi nie wyznaczał zegarek, a duchowe potrzeby wiernych. To też wpłynęło na niepowtarzalność przeżyć. Oczywiście – wszystko było zaplanowane ze szwajcarską dokładnością. Kiedy czas mierzy się potrzebami człowieka, to plany zaczynają się zmieniać. Jedna z sióstr zakonnych miała wyrzuty, że puściła jednego człowieka do spowiedzi. Wzięła na siebie spóźnienie! Tylko ja wiem, jaką przysługę oddała mu swoją litością. Piernik, umiał ją podejść. Kiedy tłumaczyła, że ksiądz już musi jechać dalej, powiedział jej: „Muszę dzisiaj, bo jutro umrę”. Kiedy dotarliśmy na miejsce, spytałem wiernych: „Czy wyczekiwali nas w cierpliwości?” Potwierdzili, że tak. Dodałem, że w ten sposób złożyli swoją ofiarę, kolektę. Człowiekowi, który się spowiadał, była potrzebna ofiara innych. Jak tu nie błogosławić Boga, jeśli jest się świadkiem takich cudów, wzajemnej posługi wspólnot. Wierni widzieli tylko odcinek z tego Bożego działania, a mnie przypadło w udziale całe dzieło. Jak pięknie być księdzem! Byłem tak bardzo pod wpływem tej ścieżki, że zapomniałem o kąpieli. Jej brak nie wynikał z braku chęci, a z braku wody. Po czterech dniach postanowiłem zrobić dobry uczynek dla bliźnich i przy pierwszej możliwej okazji skorzystać z prysznica.