+48 606 283 414 larafal@interia.pl

Z rana sam odprawiłem Eucharystię. W trakcie pojawiła się myśl, że mogłem przecież ograniczyć się do adoracji Najświętszego Sakramentu, bo czekała mnie jeszcze Msza na wyjeździe. Uświadomiłem sobie, że nie ma we mnie miłości. Przy Ukochanej pozbawiłem się swojego braku. Nie wiedziałem wówczas, że to spotkanie z Ukochaną będzie miało tak wielkie znaczenie dla kolejnych wydarzeń dnia. W drodze na filię towarzyszył mi jeden z pracowników. Na miejscu znajduje się dom, w którym odbywają się spotkania modlitewne. Nie ma tam ogrzewania, wody. Wszystko się sypie. Jesteśmy na etapie poszukiwania fachowców do gruntownego remontu. Nie jest to łatwe w Kazakstanie! Proboszcz znalazł kogoś i kiedy byłem w drodze, dał mi znać, że trzeba po takiego człowieka pojechać i przywieźć na miejsce. Przekazałem informację pracownikowi. Ten odmówił. Wylał na mnie żale za wszystkie czasy. Był świadomy moich starań o jego dobro, a jednak to nie wystarczyło. Podjąłem dialog, który w efekcie dobił mnie całkowicie. Po raz pierwszy miałem ochotę spakować swoje rzeczy i wracać do domu. Planowałem telefon do bliskich i przyjaciół, ale musiałem go przełożyć. Łzy lały się same. Nie byłem w stanie rozmawiać z tymi, na których miłości nigdy się nie zawiodłem. Mój stan wynikał ze zderzenia świadomości bycia kochanym i odarcia z własnej racji w imię miłości. Zrozumiałem, ta miłość była w pełni dziełem porannego spotkania z Ukochaną. Moją właściwością było przeżywanie. Decyzja na miłość jest decyzją na ryzyko odrzucenia, zranienia, odarcia. Finałem przeżywania było wezwanie do chorego. Zastałem człowieka w agonii, ale otoczonego przez całą rodzinę. Atmosfera była niepowtarzalna. On dogorywał na łóżku, a wokół żona, dzieci, wnuki. Cały czas towarzyszyli. Ta sytuacja była odbiciem stanu mojego wnętrza. Dogorywał mój stan z poniesionego ryzyka, ale nie byłem sam. Wyraźnym znakiem tego była wiadomość od przyjaciela: „Myślami 5 tys. km stąd… obok Ciebie!” Bóg ma swoje sposoby!