+48 606 283 414 larafal@interia.pl

Pomimo rozlicznych zajęć, odczuwałem wewnętrzny pokój. Obcy był mi pośpiech, lęk, że z czymś nie zdąże, spóźnie się… Jesteś pośród najprostszych zajęć z jakimś zatrzymaniem, refleksją. Warto smakować się takimi doświadczeniami, ponieważ posiadają pozytywny ładunek dla samego człowieka. Wewnętrzna intuicja serca podpowiada, że życie z „zatrzymaniem” jest planem Boga na szczęście i spełnienie człowieka. Nie była to jedyna rodzynka tego dnia. Wieczorem rozpoczęło się spotkanie dla młodzieży z naszego dekanatu. Na zaproszenie odpowiedziała grupa z Kokszetau i naszej parafii. Po Eucharystii odbyła się krótka katecheza. Niejednokrotnie słyszeliśmy, że Bóg nas kocha. To nie jest zdanie z książek, ale doświadczenie. Dzieliliśmy się przeżyciami, które nosiły ładunek tej miłości. Jeden z chłopców bombardował przechodniów kamieniami. Trafił w jednego misjonarza, który zareagował podobnie do innych ofiar. Krzyk nie rozwiązał problemów młodego człowieka. Ksiądz opowiadał o tym doświadczeniu pewnej siostrze zakonnej. Usłyszał od niej, że ten chłopak nigdy nie doświadczył, że ktoś go kocha. „A siostra też przed wstąpieniem do zakonu rzucała na ludzi kamieniami” – oburzył się misjonarz. „Nie rzucałam, ponieważ zawsze wiedziałam, że ktoś mnie kocha”. Przykład ten odsłania prawdę o czynach i słowach, które wiele mają wspólnego ze zranieniami i krzywdą, a mało z miłością. Historia tego misjonarza nie zakończyła się wątkiem z kamieniami, ale na pytaniu: „Czy mam w sobie świadomość, że ktoś mnie kocha?”. To była pierwsza rodzynka tego spotkania. Druga opowieść była z życia małżeńskiego. Żona zdradzała męża, a ten pomimo to kochał ją jeszcze bardziej. Pod wpływem ogromu tej miłości, wyznała przed nim całą winę. „Wiem, że mnie zdradzasz i cierpię z tego powodu, ale mimo to bardzo Cię kocham”. Przykład jest obrazem miłości, jaką Bóg obdarza grzesznika. Zapisałem te doświadczenia, ponieważ osobiście przekonałem się o ich przesłaniu. Na koniec dorzuciłem swoją rodzynkę. Mówiłem o przyjaźni. Wielokrotnie jestem świadkiem cierpienia mojego przyjaciela. Znam przyczyny i rozumiem jego przeżycia. Nie próbuję brać na siebie odpowiedzialności za wyprowadzanie go z tych doświadczeń. W tym wypadku mogłoby się jedynie skończyć na poczuciu winy. Ta sytuacja przerasta moje możliwości, możliwości człowieka. Nie staram się także pocieszać, odwlekać od cierpienia, bo byłoby to zbyt tanie. Staram się towarzyszyć modlitwą, obecnością, rozmową. Przyjaźń posiada rolę służebną. Ma doprowadzić przyjaciela do kochających ramion Boga. To, co jest niemożliwe dla człowieka, nie przerasta możliwości Boga. Moje patrzenie płynie z własnego doświadczenia cierpienia. Stąd pewność, że szczęście jest dziełem Bożej miłości, a przyjaźń towarzyszeniem.