+48 606 283 414 larafal@interia.pl

Już z samego rana przeszedłem sprawdzian na opanowanie sytuacji. Podczas drogi na lotnisko architekt oznajmiła, że zapomniała biletu. Zmroziła mnie ta informacja. Byliśmy trochę spóźnieni i zrodziła się obawa, że nie zdążymy zaradzić tej sytuacji. Po wejściu na lotnisko poszedłem do informacji. Był tylko jeden wariant – kupić nowy bilet. Kiedy kasjerka przystąpiła do wystawiania biletu, poprosiłem architek, żeby przeszukała walizkę. Bilet się znalazł. Nowy był już gotowy, ale pani poszła nam na rękę. Byłem wdzięczny Bogu, że pomógł mi w opanowaniu siebie. Jeśli się nie traci głowy, to można w miarę konstruktywnie myśleć. Po wylocie samolotu, wróciłem do Szchucińska. Wypocząłem trochę i przystąpiłem do sprawowania Eucharystii. Zachwyciła mnie refleksja św. Jana Chryzostoma: „Jak kobieta własnym mlekiem karmi tego, którego zrodziła, tak też Chrystus nieustannie karmi własną Krwią tego, którego sam zrodził”. Tę samą myśl, przy użyciu bardzo pięknego symbolu, wyrażono w starożytności. Panowało przekonanie, że pelikan dziobem otwierał swoją pierś i własną kriwą karmił zgłodniałe potomstwo lub przywracał je do życia. Po latach zrozumiałem obraz, który umieszczono nad zakrystią dla ministrantów w rodzinnej parafii. Nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby zapytać kogoś o znaczenie tego symbolu. Jakże bardzo jestem podobny do tego zgłodniałego potomstwa! Bez Jego miłości nic nie są wart moje najmniejsze poruszenia. Ciągle to sobie uświadamiam. Po Eucharystii przyjechała młodzież, która w tym dniu przemierzała po górskich szlakach w Borowoje. Miałem brać udział w tym wędrowaniu, ale Bóg chciał inaczej.