+48 606 283 414 larafal@interia.pl

Wieści o tragedii pod Smoleńskiem dotarły do nas, kiedy byliśmy w drodzę na Eucharystię w Barowoje. Musiałem potwierdzić tę informację, bo jakoś nie chciało mi się wierzyć. Nie czekałem długo na uwiarygodnienie tych smutnych wiadomości. Msza św. była zatem w intencji tragicznie zmarłych.
Nie znałem osobiście nikogo z nich, ale w obliczu śmierci zanikają wszelkie granice. Byłem pośród tych zajęć, które czynię zwykle, ale myślami co chwila ogarniałem tych ludzi, którzy zginęli. Ta śmierć sprawiła, że chciało się być blisko. Nie kontrolowałem tych odczuć, one wyzwalały się same. Nie mogłem doczekać się chwili, kiedy dzięki TV jednoczyłem się z naszą ojczyzną. Poruszały mnie do głębi zdjęcia z miejsca katastrofy, świadectwa ludzi, tłumy gromadzące się na modlitwie, refleksji, ludzie składający kwiaty i znicze. I to natężające się pragnienie poczucia bliskości. Szukałem różnych sposobów, że je wyrazić. Znalazłem polską flagę, którą ozdobiłem filoletowym kirem i powiesiłem przy obrazie Matki Bożej Częstochowskiej. Odbierałem telefony z kondelencjami i wyrazami współczucia od osób zupełnie mi nieznanych. Ta śmierć wywołała we mnie pragnienia, które wcześniej były jedynie terminami. Mam tu na myśli patriotyzm, poczucie przynależności do ojczyzny. Wiele się o tym mówiło, ale chyba brak przykładów czynił z tych postaw jedynie teorię. Śmierć prawdziwych patriotów, synów polskiej ziemi, ożywiła i we mnie te postawy. Ci, którzy zginęli, starali się różnymi sposobami przekazać nam tę miłość do rodzimej ziemi. Znałem ich dzięki mediom, a te chyba nie były w stanie oddać tej miłości za ich życia. Śmierć tych ludzi jest drogą do miłości własnej ojczyzny. W myślach krążą słowa Jana Pawła II, które przemawiają do mnie: „To jest mój naród, to jest moja matka ta ziemia!”.