+48 606 283 414 larafal@interia.pl

„Najważniejsze to trwać świadomie przed Bogiem, w sercu i dalej stać przed Nim, bez ustanku, dzień i noc, aż do końca” (Teofan, XIX – wieczny rosyjski mnich prawosławny). Czeka mnie dzisiaj wiele zajęć. Nie ulegam jednak łatwemu aktywizmowi. Potrzebuję usiąść przy swojej duszy. Zadbać o pokarm dla niej. Porozmyślać. Dokończyć książki. Zrobić notatki. Zebrać esencję. Nie wiem, ile to zajmie. Dystansuje się do obowiązków. Wszystko ma swój czas. Wczoraj podczas modlitwy zorientowałem się, że jestem spóźniony do swoich zaplanowanych zajęć. Nie skracałem niczego. Nie przyspieszałem recytatywu. Wszystko ma swój czas. Ja też potrzebuje czasu. Lektura duchowa jest dla mnie uruchomieniem aparatu do zdjęcia własnej duszy. W świetle przeczytanych treści będę oglądać aktualną kondycję własnej duszy. Pora, żeby stanąć w prawdzie. Czuje, że jestem na drodze do duchowego zmęczenia, owa sławetna acedia. Wszystko staje się ponure, monotonne, szare, jałowe. Żadne pragnienie modlitwy. Traci ona cały swój smak i urok. Prawdą jest, że na modlitwę idziemy czasem jak do walki, a czasem jak do tańca. Jakże bardzo odczuwalna jest walka! Badam przyczyny! Moja własna letniość? Zaniedbałem regularnego karmienia duszy lectio divina i teologią (sic!). To inaczej niż z ziemskim pożywieniem: im mniej się modlę, tym mniejszą mam na to ochotę. Im więcej się modlę, tym bardziej się w modlitwie rozsmakowuję. Mój stan fizyczny? Przewlekła choroba. Odłożyłem sprawdzone lekarstwo (sic!): maksymalnie się o siebie zatroszczyć – i ofiarować ten krzyż Panu. Próba oczyszczająca? Okazja, aby przylgnąć do Niego samego, we wciąż rozgwieżdżonej nocy wiary (sic!). Wytrwać za wszelką cenę. Wytrzymać. Pozostać z Nim, nic nie wiedząc, nic nie czując.