Nie określiłbym moich dzisiejszych reakcji egzaminem z ufności. Były to spontaniczne akty zawierzenia. Wszystko, rzecz jasna, było podyktowane konkretnymi sytuacjami. Nie ukrywam, że były patowe. Jeśli miały taki charakter, to musiał w tym uczestniczyć nasz samochód.
Zaniepokoiłem się już w połowie drogi. Nie zawróciłem jednak ze względu na status spraw do załatwienia. Samochód umarł na głównej drodze w Kokszetau, jakieś 20 m od przystanku. Przerzuciłem się na autobus. Odwiedziłem potrzebne urzędy. Załatwiłem wszystkie sprawy i środkami komunikacji miejskiej wróciłem do Schuchinska na Eucharystię. W pewnym momencie odniosłem wrażenie, jakby to wszystko zostało dobrze zaplanowane, a przecież takim być nie mogło w żadnym wypadku. Wyjeżdżając do Kokszetau wiedziałem, że nie mam za dużo czasu i wstępnie założyłem sobie przełożenie niektórych spraw na inny termin. Okazało się jednak, że nic nie musiałem przekładać. Miałem wrażenie, że przerzucenie się na nogi i autobusy jakby pomogły sprawie. Bardziej jednak przekonuje mnie wersja z aktem zawierzenia. Jakoś bardziej niż kiedykolwiek poczułem się zauważony przez Najwyższego. Nie twierdzę, że Bóg troszczy się o nas, jak Mu się podoba. Łaska dana jest zawsze tak samo, ale różnie jest przeżywana przez nas. Niewątpliwie sytuacje życiowe, zwłaszcza te trudne, wymuszają większą uwagę i skupienie. Czy taki jest sens przeciwności?