Straszny „dół”, z którego wyciągnął mnie papież Franciszek, sprowadził się do puenty „Nie, w takim Kościele to ja nie chcę być”. Miało to miejsce w roku 2020, ale początki sięgają wydarzenia z końca 2015, jakim był synod o rodzinie. Zebrała się wtedy Rada Kapłańska, do której od kilku dobrych lat na moje nieszczęście należałem. „Rada bezradnych” nazywana w naszym kręgu. Żaden z postulatów nigdy nie spotkał się z akceptacją. Jedynym walorem tych dwudniowych obrad byli koledzy, z którymi można było wymienić doświadczenia, pobyć we wspólnocie. Wieczór miał zwykle charakter integracyjny, sprowadzał się do luźnych spotkań. Pamiętam, że hierarchia pojawiła się na spotkaniu ze stertą kartek, które jak się okazało były protestem przeciwko papieżowi Franciszkowi. Że niby chce wysadzić w powietrze nierozerwalność małżeństwa i dopuścić rozwodników do komunii świętej. Pochylaliśmy się nad tymi tekstami przed długi czas. W żaden sposób nie mogłem z tekstu dokumentu roboczego wyczytać takich zamiarów, ale inni twierdzili inaczej. I wtedy jako jedyny ostro się sprzeciwiłem. Było naprawdę gorąco! Kilku kolegów wypowiedziało się w podobnym tonie. Próbowaliśmy odwieźć hierarchię od tych zamiarów, ale na marne. Następnego dnia został opublikowany protest. Byłem tak poruszony tym faktem, że nie zmrużyłem oka przez całą noc. Kilka dni później napisałem list do papieża Franciszka wyrażając w ten sposób dezaprobatę dla stanowiska moich przełożonych. List trafił do jakiejś kongregacji. Po dwóch miesiącach otrzymałem odpowiedź z wyjaśnieniem, że w kwestii nierozerwalności małżeństwa nic się nie zmieniło. W liście było kilka podkreślonych fragmentów z różnych dokumentów papieskich. Zupełnie nie zrozumieli, o co mi chodziło. To nie ja miałem wątpliwości, tylko zaprotestowałem wobec nadinterpretacji moich przełożonych. Ten pierwszy protest ściągnął na papieża Franciszka lawinę. Deptali mu po piętach o byle co. Nie śledziłem przebiegu zdarzeń. Nie miałem na to ochoty ani sił. W domu otrzymałem staranne wychowanie, jakim był szacunek wobec autorytetu papieża. W tamtym czasie chłonąłem każdy dokument i przemówienie papieża Franciszka. Uważałem, że dla Kościoła na obecne czasy jest od Ducha Świętego strzałem w dziesiątkę. Pamiętam, jak w aucie podczas długich dystansów czytaliśmy w słuch różne instrukcje papieskie.
Od tamtego wieczoru na proteście się nie skończyło. Byłem napiętnowany, psychicznie dołowany, wręcz prześladowany za miłość do papieża. Przełożeni wręcz w majestatyczny sposób uświadamiali mi, że jestem zagrożeniem dla Kościoła z takim myśleniem i podejściem. W diecezji byłem wówczas odpowiedzialny za duszpasterstwo rodzin, które o dziwo przeżywało swój niesłychany rozkwit. Byłem na skraju psychicznego wyczerpania po serii kilku nieprzyjemnych posądzeń. To ostatecznie doprowadziło do kryzysu powołania. Ciężko było pracować w takim klimacie eklezjologicznym. W sercu wypowiedziałem posłuszeństwo przełożonym, którzy otwarcie występowali przeciwko papieża Franciszka siejąc tym samym zamęt w całym Kościele. Z kolei wierni bez solidnej formacji, chętnie wkręcali się w teorie spiskowe przeciwko Ojcu Świętemu. Po czterech latach zmagania, zostałem w cudowny sposób wyrwany z tej sytuacji, ale o tym w kolejnym poście.