Kilka miesięcy temu kupiłem ogrodowego chryzantema, zwanego powszechnie dąbkiem. Przez kilka miesięcy cieszyły mnie jego okazałe liście i kwiaty. Zatroszczyłem się o miejsce z dostępem do światła. Wody miał zawsze pod dostatkiem. Dzisiaj pozostała po nim jedynie łodyga. Podejrzewam, że uschnął całkowicie, ale nie mam tego jak sprawdzić. Wystawiłem go za okno. Tam jest ciepłe świeże powietrze. Wciąż go podlewam z nadzieją, że ożyje.
Uświadomiłem sobie, że historia z tym kwiatkiem oddaje to, co przeżywam w swoim sercu. Wśród ludzi, których spotykam po latach są tacy, którzy pytają: czy się przestawiłem do tutejszych warunków? Czy się zaadoptowałem? Mam na końcu języka ripostę: a co ja z buszu wróciłem? Ale się powstrzymuję. Nie zauważyłem u siebie większych problemów z przystosowaniem. Do każdych warunków życia i pracy jestem solidnie zaprawiony. Jedynie, co mnie męczy, to zgoda na tutejszą twórczość własną, aranżację życia duszpasterskiego, z przeważającym „pod siebie”. Jeśli próbuję coś prostować i dostosowywać do ogólnie przyjętych zasad w Kościele, to słyszę, że robię „państwo w państwie”. A jest zupełnie odwrotnie, tutaj panuje powszechnie zaślepienie; ignorancja zawiniona albo niezawiniona, tego już nie wiem, bo nie drążę tego tematu. Po prostu dezerteruję i nie wracam ponownie do sprawy.
Nie brakuje mi zajęć i ogólnie jest co robić, ale jak nie ma w tym celowości, to rozpoczyna się proces wegetacji, która pochłania mnie coraz bardziej. Wiem, że muszę podjąć jakieś działania. Nie jest to możliwe w obecnych warunkach, bo nie mam na nic wpływu. W najbliższej przyszłości nie zapowiada się, że zmieni się coś w tym wymiarze.
Macierzysta diecezja nie ma pomysłu na księży, którzy wracają z misji. Sceptycznie odnosi się do ich doświadczeń, bo przekonanie do własnej wypracowanej marki i poczucia lepszości jest oczywiste. Nie mam też podstaw do stwierdzenia, że jest to personalnie wymierzone we mnie czy kogokolwiek.
Zagranica kryje w sobie ogromny potencjał. Daje poczucie realizacji i szczęścia. Odbiera poczucie pewności siebie. Sprzyja odkrywaniu siebie na nowo i poznawaniu własnych możliwości. Jest wolna od materialnej zależności. Zawsze znajdą się wyjątki od reguły. Poważnie myślę o wyjeździe zagranicę. Dwa razy nie wchodzi się do tej samej wody i w moim wypadku wykluczam taką możliwość.
Marzy mi się dotknięcie Kościoła, który zanim podejmie jakieś działanie pyta Ducha Świętego o zdanie. Wolnego od układów, ustawek i z przejrzystą przeszłością. Mglistość, własna tutejsza twórczość, powierzchowność, bylejakość są przyczyną mojej wegetacji.