+48 606 283 414 larafal@interia.pl

„Właśnie tam, gdzie ludzie usiłują unikać wszelkiego cierpienia, starają się uchylić od wszystkiego, co może powodować ból, tam, gdzie chcą zaoszczędzić sobie wysiłku i bólu związanego z prawdą, miłością, dobrem, staczają się w życie puste, w którym być może już prawie nie ma bólu, ale coraz bardziej dominuje mroczne poczucie braku sensu i zagubienia. Nie unikanie cierpienia ani ucieczka od bólu uzdrawia człowieka, ale zdolność jego akceptacji, dojrzewanie w nim, prowadzi do odnajdywania sensu przez zjednoczenie z Chrystusem, który cierpiał z nieskończoną miłością.” (SS 37). Nic dodać, nic ująć. Tekst nie ma dla mnie wymiaru wyłącznie dydaktycznego, ale nazywa proces, który przeżyłem, a dzisiaj nazywam. Przy tym tekście chciałbym się zatrzymać zupełnie na czymś innym. Korci mnie pytanie, a właściwie postawienie odpowiedzi na pytanie: Jaki obszar w świecie sprzyja przeżywaniu cierpienia, a jaki odwleka od cierpienia? Odpowiedź wydaje się dla mnie prosta, ale będzie z wyjaśnieniem, refleksją z obserwacji. Tym obszarem jest Kościół katolicki. Raz, że podejmuje ten temat, a dwa, że w miarę możliwości cieszy się stabilizacją: piękna liturgia i wypracowane nauczanie. Niby nic w tym wielkiego, ale pracowały na to pokolenia, dziesiątki tysięcy ludzi przez dziesiątki lat. W ten sposób rozumiem stabilizację. Współczesny świat wymyka się spod kontroli. Stabilizacja, harmonia, określony porządek są zeświedczałe. Życie waha się między dwoma biegunami: egzaltacją i depresją. Do tego dochodzi pogoń i rywalizacja. Człowiek człowiekowi bratem – oto piękne idee, ale realny skutek reklamy czyni z człowieka rywala, przeciwnika, konkurenta. Stąd panująca oziębłość, obojętność, oschłość i znieczulica w relacjach międzyludzkich. Człowiek ze swej natury należy do wspólnoty, jest stworzony dla wspólnoty, a świat czyni dla niego wspólnotę i społeczeństwo zagrożeniem, niebezpieczeństwem. Jak to się ma do obszaru, który sprzyja dojrzałemu przeżywaniu cierpienia? Ten proces w świecie, realny i obecny, tłumi w człowieku najszlachetniejsze uczucia. W tej sytuacji musi się dokonać oczyszczenie, wyjście. Ono nie następuje szybko. Człowiek zamiast obszaru oczyszczenia wybiera obszar zapomnienia, oderwania. Mówiąc po imieniu, zamiast Kościoła katolickiego wybiera np. pentekostalizm (ruch zielonoświątkowy). Pojawia się pytanie, które powoduje obserwacja: na ile te obszary leczą i pomagają? A może usypiają, odwlekają drogę oczyszczenia. To nie jest zwykłe teoretyzowanie, ale praktyka, której człowiek cierpiący się poddaje. Powiem więcej: to jest jeden z początkowych etapów drogi oczyszczenia. Etap zaawansowany potrzebuje zupełnie innego gruntu, obszaru. Na ile to „bycie w jedności” (modlitwa w tych ruchach), którego potwierdzeniem jest pot i emocje, zostawiają w tych ludziach świadomość bycia kochanym, kiedy przychodzi samotność, codzienność, życie w pojedynkę? Stabilizacja wydaje się być nużąca, ale ma moc wyzwalającą. Bieguny wydają się być celem poszukiwań, ale zostawiają pustkę i poczucie bezsensu życia. To na dłuższy dystans! Bronię Kościoła katolickiego nie tylko dlatego, że jestem katolikiem. Bronię Kościoła, bo w widoczny sposób przejawia stabilizację, zwyczajność, powszedność, stałą prędkość…