Termin tego wyjazdu zaplanowany był na tydzień wcześniej, ale ten tydzień był najlepszym z możliwych terminów. Udał się skład i udała się pogoda. Większość chwil była celebracją… świętości, przyjaźni, piękna, pokory, jedności, wytrwałości… Od piękności takich chwil zależy piękno życia. Zdobywanie szczytów nie jest przecież dla samego zaliczania. Od szczytów górskich szlak prowadzi do szczytów życiowych. Mam kilka szczytów w życiu, które chcę zdobyć. Właśnie zdobywam niektóre z nich. Czasami muszę się na nie napatrzeć z daleka, zanim je zdobędę. A ile podejść trzeba wykonać? Można się zmęczyć, a nawet zniechęcić. Góry uczą miłości na odległość… miłości stałej, wytrwałej, pokornej, ofiarnej, cierpiącej…
Kilka tras pokonaliśmy we dwójkę. Dużo rozmawialiśmy, ale też sporo drogi przeszliśmy samotnie z różańcem w ręku i myślami w sercu. Rytm każdego z nas jest inny… Nasze drogi się krzyżują, żeby właśnie ten rytm każdego z nas mógł być błogosławiony! W górach stawia się na jakość, chociaż długość pokonanych przez nas tras kazałaby myśleć inaczej. Powołanie trzeba pojmować jako długi dystans, ale mierzy się go chwilą obecną. Zgodni jesteśmy, że tę trzeba przeżywać z maksymalnym zaangażowaniem serca. Każdy z nas szedł z własnym bagażem trudności, pytań, wątpliwości… Góry są na miarę tego bagażu. Wydawałoby się, że z każdym kolejnym krokiem jest trudniej, a dzieje się zupełnie inaczej. Dzieje się tak chyba dlatego, że przez ten czas harmonizowało ze sobą kilka przestrzeni: Eucharystia, modlitwa, przyjaźń, góry. W takich proporcjach to działa!
Sympatyczne były rytuały o poranku i śniadania.
Nie umawialiśmy się z nikim na ten wyjazd poza naszą czwórką (ja, Jonasz, Ruslan i Albert), a miałem wrażenie jakbyśmy byli tam w większej grupie. Wieczory na Krupówkach były zdominowane przez spotkania ze znajomymi i to w dodatku, jakimi znajomymi? Chodzi mi o ludzi, z którymi coś wspólnie kiedyś tworzyłem albo mówiąc inaczej wspólnie przeżyte chwile zostawiły w nas piękne ślady.